CukrzycaZbyt dobry rodzic

Zbyt dobry rodzic

by

Nie ma nic złego w tym, że rodzice troszczą się o swoje pociechy. Również w tym, że próbują im ułatwić życie nie należy dopatrywać się żadnych kontrowersji. To naturalne i oczywiste. Jednak czasem rodzicielska miłość zamyka dziecko pod szklanym kloszem.
A to już nie jest dobre.

Rodzicielska troska jest czymś absolutnie normalnym. Dziecko ma zbyt mało doświadczenia życiowego, żeby umieć sobie radzić w sytuacjach, które są normalne dla dorosłych. Zadaniem rodziców jest nauczenie pociechy sposobów rozwiązywania problemów, z którymi będzie się ona stykać, otoczenie opieką i zapewnienie jej względnie spokojnego startu w dorosłość. To oczywiste i nie ma nic niewłaściwego w tym, że matka i ojciec chcą maksymalnie ułatwić dziecku pierwszych kilkanaście lat życia. Jednak nieraz zdarza się, że troska przybiera przejaskrawione formy.

Kontrola

Kiedy pani Anna z Wrocławia dowiedziała się, że jej 15-letni syn, Tomek, ma cukrzycę typu I, była przerażona. – Nie miałam pojęcia, co mam robić, co oznacza postawiona przez lekarza diagnoza, jaki wpływ cukrzyca będzie mieć na zdrowie i przyszłość Tomka – tłumaczy. – Co prawda diabetolog, do którego trafiliśmy wyjaśnił mi wszystkie „zawiłości”, wytłumaczył jak sprawdzać poziom glikemii i w jaki sposób podawać insulinę, ale ciągle żyłam w strachu, że Tomkowi coś się stanie – opowiada pani Anna. Jak mówi, mimo tego, że po rozpoczęciu leczenia jej syn czuł się o wiele lepiej i tak naprawdę nic złego się nie działo, nieustannie odczuwała niepokój. – Lęk towarzyszył mi na każdym kroku. Kiedy Tomek wychodził do szkoły, bałam się, że jeśli dojdzie do niedocukrzenia, nikt nie będzie umiał mu pomóc. Gdy wychodził z kolegami na podwórko, przez dwie godziny potrafiłam stać w oknie i obserwować każdy jego krok – mówi. Z czasem doszło do tego, że pani Anna „odwiedzała” syna w szkole, żeby sprawdzić jego samopoczucie, a gdy wychodził z przyjaciółmi do kina lub na imprezę, co godzinę wysyłała mu „kontrolne” SMS-y lub dzwoniła. I choć cukrzycę chłopca udało się ustabilizować, Tomek markotniał, stawał się coraz bardziej smutny i samotny. – Kiedy próbowałam się dowiedzieć co się stało, nie chciał mi wytłumaczyć. Dopiero po jakimś czasie przyznał się, że odsuwają się od niego koledzy, a on stał się obiektem kpin – maminsynkiem – wyjaśnia pani Anna. Jak mówi, dopiero wtedy, gdy Tomek wskutek roztaczanej przez nią opieki, paradoksalnie, został skrzywdzony, zdała sobie sprawę z popełnionych błędów. Tylko, czy błędem była troska?

Nieufność

Zdaniem Anny Zimońskiej, psychologa dziecięcego, troska sama w sobie nie jest ani błędem wychowawczym, ani tym bardziej nie jest zła. – Zostaliśmy zaprogramowani przez naturę, żeby dbać o potomstwo. Wrodzone poczucie obowiązku „każe” nam – rodzicom – troszczyć się o przyszłość i bezpieczeństwo dziecka. To naturalne – tłumaczy Zimońska. Jej zdaniem, problemem jest raczej sposób okazywania troski o dziecko, która czasem przybiera wyolbrzymione formy. – Każda poważna zmiana stanu zdrowia dziecka wywołuje w nas niepokój, a u naszej pociechy strach. Naszym zadaniem jest pomóc dziecku go pokonać i ułatwić mu życie. Zwłaszcza, gdy jest to problem zdrowotny, taki jak cukrzyca – tłumaczy i dodaje: – Jednak nie możemy, nawet działając w dobrej wierze, przesadzać. Zamknięcie dziecka w złotej klatce rodzicielskiej opieki nie jest żadnym rozwiązaniem. Przesadna chęć kontroli wszystkich aspektów jego życia – od zdrowia, poprzez kolegów, aż po postępy w szkole – w dłuższej perspektywie przynosi efekty odwrotne do zamierzonych i negatywnie odbija się na psychice dziecka. Odbiera ono nasze zachowanie jako brak zaufania. A tego nie chce żaden rodzic.

Niesamodzielność

Zimońska zwraca też uwagę na to, że angażując się nadmiernie w życie naszych pociech, pozbawiamy ich szansy na nauczenie się samodzielnego radzenia sobie z problemami, z którymi prędzej lub później przyjdzie im się zmagać. – Nie chodzi o to, żeby dziecko zostawić „na pastwę” losu i ostentacyjnie ignorować jego problemy. Tak zwany zimny chów jest równie niewłaściwy. Najważniejsze jest, by zachować umiar i zdrowy rozsądek – wyjaśnia. Jej zdaniem, najlepsze efekty przynosi wspólna praca i pokonywanie zaistniałych kłopotów „drużynowo”. – Trzeba dać dziecku odczuć, że jesteśmy obok i chętnie pomożemy, gdy o to poprosi, jednak należy równocześnie zachęcać je do samodzielności. Powinniśmy otoczyć naszą pociechę dyskretną opieką, pozostawiając mu jednak – oczywiście w rozsądnych granicach – swobodę działania. Powinniśmy razem z dzieckiem ustalić zakres samodzielności i stopniowo go rozszerzać. Powinniśmy także uczyć odpowiednich reakcji na zagrożenie, pokazać jak sprawdzić poziom glikemii, jak podać insulinę, co robić w momencie „skoku” cukru, jak wyliczyć wymienniki węglowodanowe. Taka wiedza bardziej, niż nasza stała obecność i kontrola, przyda się w sytuacji kryzysowej – mówi Zimońska i dodaje po chwili milczenia: – Jakkolwiek to brzmi, ale musimy pamiętać, że nas kiedyś zabraknie. Jeśli wpoimy dziecku, że to my się wszystkim będziemy zawsze zajmować, to kto mu pomoże, gdy nas nie będzie w pobliżu?

O tym warto pamiętać (dla dobra dziecka):

  • Nie wyręczajmy dziecka we wszystkim
  • Nie próbujmy kontrolować wszystkich aspektów jego życia
  • Uczmy radzenia sobie z problemami, a nie załatwiajmy je za dziecko
  • Razem z dzieckiem ustalmy granice samodzielności i z czasem je rozszerzajmy
  • Pamiętajmy, że nawet złota klatka jest ciągle klatką
Back to Top